sobota, 16 maja 2020

Punkcik na mapie świata


Moje ukochane miasto, Kozienice, wpisuję cię dzisiaj do Pamiętnika, bo tutaj moi przodkowie uwili gniazdo, teraz już opustoszałe, tylko parę gałęzi i piórko ostało się w nim. Tutaj są moje korzenie głęboko wrośnięte w tę piaszczystą ziemię, mój ślad istnienia przez wiele lat.
W trzaskający mróz ujrzałam świat w domku na Wiślanej. Tu stawiałam pierwsze kroki, wyrzynał mi się pierwszy mleczny ząb. Przedszkola nie lubiłam, uciekałam z niego, kryłam się w korytarzu pomiędzy domami, szukali mnie przez cały dzień. Przez miesiąc siedziałam z Mamą w ławce w pierwszej klasie, nie chciałam pisać, rysować, składać literek, z nienawiści do szkoły połykałam łzy, nigdy nie byłam w szkolnej toalecie, przerażała mnie. Pamiętam, jak stałam w kolejce do łyżki tranu, w szkole, ściskałam w ręku kromkę chleba z solą, bez niej nie mogłam go przełknąć. 
Stary dom na Pięknej z galerią, balami. Kasztan, który zasadziła Mama, już go wycięli. Sadziłam drzewa na Warszawskiej, w pierwszym roku gimnazjum. 
W pamięci pozostała stacja kolejowa, parowy pociąg jednotorowy, przesiadki i te powroty do domu, gdy z bijącym sercem witałam ulice Kozienic. Tam z Tatą poszłam pierwszy raz do kina Znicz, zamknęłam oczy, gdy na ekran wjeżdżał wielki pociąg, widzę go do dziś. Z Mamą dreptałyśmy nad rzeczkę w parku, gdzie rosły piękne tulipanowce. Spoglądałyśmy na pałac, w którym przed wojną pracowała moja Prababcia. Dziadek Fall skończył Instytut Ogrodniczy w Puławach, zakładał ogród u Burcharda, Ogród Jordanowski, sadził drzewa, dbał o zieleń miasta. Był inwalidą wojennym i tłumaczem w drugą wojnę światową. Tutaj pierwszy raz poszłam do kawiarni z Maćkiem i piłam wino pierwszy raz. Na końcu jeziora ratowałam tonącego brata, chociaż nie umiałam pływać i miałam osiem lat. 
Zachwycał mnie las rosnący za „plecami” naszego starego domu, ja, malutka, chorobliwie nieśmiała samotnica, gdyby nie ciemności nocne zamieszkałabym w nim. Przytulałam się do szumiących sosen, skarżących się na nacinanie, po którym roniły żywiczne łzy. Słuchałam, jak doktor dzięcioł delikatnie opukiwał drzewa, badał, leczył je. W lesie mogłam marzyć, opowiadać drzewom bajki, tworzyć w wyobraźni własny, doskonały świat. Oparta o pień sosny, siedziałam w trawie pomiędzy szyszkami, czasami trzęsłam się ze strachu przed egzaminami, których wtedy było w bród. Do lasu przyszłam na pierwszą randkę, w czerwonej sukience w kropki, nie wiedząc, co robić opowiedziałam chłopakowi książkę, którą przeczytałam, nie śmiał się. Do mojego lasu przyszłam kiedyś w środku nocy, sama, (chociaż się ciemności lękam), bo mnie bolał ząb. Przyjechałam tu na randkę z Felkiem rowerem, z którego nie umiałam zejść. Tak pięknie się śmiał, chociaż w sercu nosił wielki ból. Rozmawialiśmy godzinami, mogłam z nim na koniec świata iść. Pierwszy raz pocałowałam się z nim na pożegnanie, gdy odjeżdżałam z Kozienic w wielki świat. Tu zostało moje serce, córka, dom. Zabrałam ze sobą Ojcowe zasady, Mamy „babskie” rady w świecie nie poszły w kąt. 
Wróciłam po wielu latach stęskniona odwiedzić Kozienice. Nie było już Mamy ani starego domu, w bloku mieszkał obcy gość. Piękny ogród kościelny został ogołocony z kasztanów i wiekowych drzew. Tylko jesień w parku mieniła się kolorami jak rajski ptak. Stara studnia posmutniała, nikt nie czerpał z niej wody. Pociągi już nie kursowały, zardzewiałe, pokrzywione wiekiem tory schowały się pod perz. W stacyjce kolejowej nie czekał już na pociąg nikt. Maćkula i angielka Maria odeszli na tamten świat. Kapliczka w Cudowie odnowiona straciła ducha i dawny wdzięk. Pod transformatorem już nikt się nie umawiał, wypadł z mody, przyćmił go elektroniczny trend. Starą chałupkę na Pięknej rozebrali. Opustoszała stodoła z lasu, rozleciała się obdarta z tajemnic. Nad Wisłę nikt już nie chodzi na piechotę, wędrówki na Powiśle straciły sens? Nie było już Felka L, mężczyzny, którego nie zapomnę, tak bardzo Go zawiodłam. Tęsknię za nim, nie byłam gotowa wtedy do miłości, „dojrzewałam” do niej tyle długich lat. Na swoim miejscu stał tylko mój niezawodny, ukochany, sosnowy las. Kozienice rozbudowały się blokami, ożyły, rozmnożyły, wpadły w „cywilizacyjny” pęd. Wciąż kocham moje rodzinne miasto, tęsknię za Kozienicami na obczyźnie. Kojarzą mi się z bezpieczeństwem, ciepłym piecem, miłością, wsparciem. Stanowią maleńki punkcik na mapie świata, który nazywa się DOM…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz