niedziela, 17 maja 2020

17 maja 2020, Ashbury [Listy do Bordka, 3]


Co się ze mną dzieje? Zamykam oczy, wciąż słyszę tę melodię „La Boheme”, skrzypce łkają, rwą duszę na kawałki, chcę krzyczeć, płakać, znów za nim iść? Tęsknota wylewa się z serca, chce wrócić do tamtych, cudnych, ale i strasznych lat. Sen umknął gdzieś w odległy kąt. Przez lata nie mogłam słuchać muzyki, raniła mnie, wzbudzała tęsknotę do tamtych, niedoścignionych, dawno już przeżytych chwil, ulotnych jak mgła, wiatr, porwał je nieubłagany czas. Piszę do Ciebie, bo jak się mam obronić, uciec, zapomnieć to, co w sercu wciąż tkwi, odzywa się nieproszone raz na jakiś czas. Nikomu, nawet i Tobie nie opowiedziałam, jak Go poznałam, wstydziłam się, czego? Sama nie wiem, to teraz słuchaj, czytaj i nie mów nic. Miałam wtedy osiemnaście lat, gdy zabrali mnie do Arkadii, niewinną, trusiowatą wyglądem, przekleństwa raziły mnie, co krok dostrzegałam gdzieś grzech, ale uwielbiałam tańczyć. Muzyka wyzwalała ze mnie szaleństwo, jakiś dziki zew. Alkohol mnie nie nęcił, ale po kieliszku się rozochociłam, ośmieliłam się odzywać do partnerów, którzy do tańca „rwali” mnie. Kolacja przerwała balety, wiesz, jak kocham jeść. Już prawie kończyłam, gdy zaczęli grać. Zerknęłam na scenę, połykając kęs i Go zobaczyłam, siedział, ale nie grał na akordeonie, wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany, aż się zawstydziłam. Kuzynka to dostrzegła, zaśmiała się. „Zaraz cię poprosi do tańca, kończ jeść, bo fajny gość". Ale on siedział, nie prosił. Ja podekscytowana grzebałam w talerzu, nie wiedząc jak się zachować. Taniec się skończył, muzycy wyszli. My poszliśmy ubrać się do szatni. On już tam był, palił papierosa. Narzeczony kuzynki chwycił nas pod ręce, „dobranoc” usłyszeliśmy, dochodząc do drzwi. Żartowali ze mnie w drodze do domu, że gość ocknął się poniewczasie, ja milczałam. Podekscytowana nie mogłam zasnąć w nocy, wciąż czułam na sobie muzyka wzrok. Miał w sobie delikatność, spokój, coś z czymś się nie zetknęłam, jakby zamknął głęboko w sercu jakąś tajemnicę, smutek, rezygnację, do której nie miał dostępu nikt. Wkrótce o nim zapomniałam, chociaż „gonił” mnie chwilami, niepokoił Jego wzrok. Spotkałam Go niespodziewanie, gdy wychodził z kawiarni, omal się nie zderzyliśmy. Stanęliśmy, milcząc przez chwilę, już się obróciłam odejść, gdy odezwał się wyświechtanym „Co za spotkanie”, uśmiechnął się nieśmiało. Ja milczałam, nie wiedziałam, co powiedzieć w takiej sytuacji, aby się nie ośmieszyć. Zaprosił mnie do kina, ja się zgodziłam. Był zagorzałym kinomanem, to był poniedziałek, miał wolny od pracy dzień. Bileterka nie wpuściła mnie do kina, w chamski sposób warknęła: „gdzie się pcha, film dozwolony od osiemnastu lat”. Czerwona jak burak, bez legitymacji nie mogłam jej udowodnić „dorosłości”. Wzburzeni wyszliśmy z kina, nie odzywając się do siebie. Odprowadził mnie pod dom, pożegnał się i tyle. To chyba było ostrzeżenie od losu, abyśmy się już nigdy nie spotkali. Ale…… Muszę zamknąć okno, bo leje deszcz, nie słyszę własnych myśli, On, stamtąd, chce je zagłuszyć? Błyska się, gdzieś trzasnął piorun, boję się. Tutaj nie ma piorunochronów, zdarzają się wypadki, porażenia…
Piszę dalej, bo i tak nie zasnę w burzę, jak coś mi się stanie, to będziesz wiedziała, co i jak. Chciałam ładnie wyglądać na spotkaniu z Biblioteką, ufarbowali mnie na popielato, taki pech. Aga uwiązała mi ślicznie apaszkę pod szyję, do nowej sukienki, ale komputer ze złamanym zawiasem nie pozwolił widzom to zobaczyć, stał za wysoko, ja z dwoma poduszkami pod siedzeniem za nisko, ledwie twarz z podświetlonymi okularami była widoczna, trochę było mi wstyd. Burza już odchodzi, tęsknota ucichła, może wrócę do tematu, gdy muzyka znów mnie „odnajdzie”... Ciebie proszę, gotuj dla mnie moją ulubioną zupę, może zjawię się, zwabiona jej zapachem …


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz