Piszę do Ciebie, bo mnie ogarnęła chandra, w myśli wkrada się podstępna panika, lęk, że wszystko już minęło, tęsknota ściska za serce, nie pozwala spać. Noc, w uszach dzwoni cisza, domaga się wolności, czająca się w oku, łza.
U mnie już zima, słyszę, jak wiatr potrząsa gałęziami Jacarandy, kamelia przytula pąki kwiatów, którymi za chwilę się obsypie. Śniegu tutaj nigdy nie widziałam, pończochy, przywiezione lata temu, założyłam w zimę, na swój ślub, do sukienki, tylko raz. Pamiętasz, jak Tata kopał w Wigilię tunele w śniegu, żeby można było do nas i do podwórka dojść? Jak po Wigilii wędrowałyśmy ulicami uśpionego miasta, aż do stacji kolejowej na Starej Wsi. Z nieba spadały gwiazdki, otulające bielą świat. Śnieg chrzęścił pod butami, w tę cichą, mroźną noc. My, cieszyłyśmy się życiem, miałyśmy sobie tyle do opowiedzenia, po powrocie do domu, z odległych setkami kilometrów, szkół. Tutaj, teraz grzeję się kaloryferem na kółkach, nie chce mi się palić w kominku, klimatyzacja to nie to, taki sztuczny twór. Kenny wkrótce mnie opuści, przybywa lat, zwątpienia, ubywa radości życia. Świat wariuje, ludzie się kłócą, nienawiść z głupotą, miernotą zalewa nas. Nawet chichocząca kookaburra odleciała gdzieś, przegoniły ją żółtodzioby bitniki, uznające ten teren za swój.
Wspominam. nie wiem czemu, babcię naszej gospodyni i jej syna, który odnalazł się lata po wojnie. Chodził w kółko po podwórku, panicznie bał się samolotów, słysząc ich warkot, darł się wniebogłosy, zatykał uszy, ze strachu się dusił. Nikt nie umiał mu pomóc, pamiętasz go? Bladej babuni opowieści fascynowały mnie. Prowadzałyśmy się ze stołeczkiem do lasu, wstrząsnęła mną Jej śmierć.
Zazdrościłam Ci niezależności, odwagi, której mnie było brak. Twoje „bohaterskie” czyny podziwiałam. Jak z tym wyrośniętym uczniem, który Ci przeszkadzał w prowadzeniu lekcji, drwił, prowokował Cię niejeden raz? Wtedy nie wytrzymałaś, czerwone płatki latały Ci przed oczami, zawładnął Tobą szał. Dopadłaś do dryblasa, złapałaś go za koszulę i wypchnęłaś, Ty, drobina, za drzwi. On zgłupiał, zapomniał języka w gębie, nie bronił się. Ryzykowałaś wyrzucenie z pracy, nie bałaś się. A on, odtąd siedział w ławce jak trusia, nisko Ci się kłaniał, pomagał w klasie w czym mógł. Albo wtedy, gdy szłaś do pracy przez las, przed Tobą trzech osiłków bluzgało k……, kaleczyło język, którego uczyłaś. Nie bacząc, że Cię mogą pobić, zwróciłaś im ostro uwagę. Na odchodne bąknęli "przepraszam" i ruszyli jak zmyci przez las. No, i wtedy, nocą, w domu, pijackie burdy za ścianą nie dawały Wam spać. Wypadłaś z łóżka jak strzała na korytarz i waliłaś w sąsiadów drzwi. "Jak się nie uspokoicie, to wam drzwi wyważę i zrzucę ze schodów na kark"? Drzwi trzymane na jednym zawiasie, wypadły same. Za nimi stał gospodarz oniemiały z podziwu, że taką siłę masz.
Humor mi się poprawił, wiatr ucichł. Już druga w nocy, może czas spać? Odzywaj się częściej, proszę, bo czas ucieka jak szalony, a tyle jeszcze chciałabym opowiedzieć Ci.
L.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz