poniedziałek, 13 lipca 2020
Ashbury, 14 lipca 2020 [Listy do Bordka, 6]
Piszę do Ciebie, bo pragnę kontaktu z Gniazdem, lasem, tamtymi miejscami, czasem, który “przebrzmiał” jak płyta sprzed lat. Jestem na „wygnaniu” od dwóch tygodni, tłumaczę na angielski lekarce w masce na twarzy, że K nie może oddychać w masce nocą, lub przekręcić się na drugi bok.
Noc, zbłąkany deszcz tłucze się o szyby okien, szukając ciepła kominka, aby wyschnąć, czy wejść? Myśli kłębią się, kłócą o pierwszeństwo, sąsiedzi obok balansują prawie, co noc. Byliśmy na spacerze w buszu, gdzie dzikie kaczuszki kolebią się wśród drzew. Inne pływają z węgorzami w stawie, pod mostem rodzina żółwi kryje się przed wrzaskiem dzieci i mew. Tyle jest piękna na tym świecie pełnym nienawiści, braku porozumienia i życzliwości, która gładzi życiowe zadraśnięcia, pomaga nam po ludzku żyć. Dlaczego? Nie rozumiem.
Mamy tylko jedno życie, dane nam na dłużej, lub krócej, a my je marnujemy na smutki i gniew. Może nam „dobrobyt” przewrócił w głowach, zapomnieliśmy, co naprawdę w życiu liczy się. Dzisiaj mamy zdalne samochody, prywatne samoloty, pełną kieszeń, stajnie, może władzę, chłód w sercu i opustoszały dom. Wspominam, jaką szczęśliwą, piękną młodość miałyśmy, cieszyłyśmy się byle, czym. Pamiętam radość z kostiumu uszytego mi przez domową krawcową z Lubelskiej, z Tatowego, czarnego płaszcza, w którym jak w Paryżu zadawałam szyku przez ładnych parę lat. Spotkania z Tobą na wsi, pod Wiślicą, nasze panieńskie rozmowy ciągnące się długo w noc. Zarabiałyśmy wtedy grosze, ale chciało nam się tańczyć, śpiewać, apetyt na życie dopisywał nam przez cały czas. Mój kolega, Andrzej, bez mrugnięcia okiem, zniósł tonę węgla do komórki na Pięknej, bo chciałam odciążyć ciężko pracującego Tatę, który chore serce miał. Wtedy liczyła się pomoc bezinteresowna, bez pompy, wielkich słów, wspierało się bliźniego, bo to był zwykły, ludzki gest. Dlaczego nie możemy do tego wrócić?
Co przeszkadza nam wspierać się wzajemnie, posiedzieć z sąsiadami na podwórku, porozmawiać, pośmiać się zamiast zionąć nienawiścią, zazdrościć samochodu, wypasionego telefonu, to przecież zwykły sprzęt? Kiecka to kawałek materiału, którym odziewamy ciało, buty choćby na niebotycznych obcasach, (do których nic nie mam) rozumu, splendoru, ani wrażliwości nie dodadzą nam. Bycie z sobą, wspieranie się w kłopotach przydałoby się bardziej nam. Tak jak wtedy, gdy zdruzgotana musiałam opuścić Australię, myślałam, że na zawsze. Rozżalona wylewałam dniami i nocami tony rzewnych łez. Ty mnie cierpliwie wysłuchiwałaś, pocieszałaś, prowadzałaś do psychiatry po tabletki uspokajające, trwałaś przy mnie jak głaz. Znosiłaś moje histerie, a ja w egoistycznym otępieniu nie przyjechałam na Twojej córki ślub. Wybaczyłaś mi.
Tęsknię za prostotą, prawdą, normalnością, tamtą sprzed lat. Ten wirus, oddalenie, kwarantanny, manipulacja ludźmi, ogłupia, odziera nas z godności, poczucia własnej wartości, budzi we mnie lęk. Czy uda nam się jeszcze spotkać? Mnie pokonać oceany, Tobie odebrać mnie z lotniska, zjeść razem gołąbki, galaretkę „zimne nóżki”, napić się pigwówki własnego pędzenia. Zarwać noc rozmową, odwiedzić groby bliskich i mój ukochany, Głowaczowski las, jezioro, park? Serce się wyrywa w przestworza, myśli je stopują, które zwycięży, pokaże czas…
L.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz