sobota, 12 września 2020

Listy do Bordka 8, [Ashbury, 12 września 2020]


Jesteś nieosiągalna tak długo, że zabrakło mi oddechu, tej liny ratunkowej, łączącej mnie z tamtym światem, domem, mostem przez oceany. A tyle się wydarzyło nieoczekiwanie, niechcianie, w ostatnim czasie. 
Im spadła niespodziewanie jak piorun z nieba, rujnująca ich spokój, życie, zdrowie, przeprowadzka, opuszczenie ukochanego, przestrzennego, domu rodzinnego. Ścian, w których sytość, szczęście wypełniały wygodną przestrzeń, czasami, chwilowo zaprawioną smutkiem, czy kłopotami. Swojskość, ciepło zaległe w kątach lękliwie, chyłkiem się wycofywało w puste kartony. Najpierw odeszło na swoje, ukochane dziecko, zabrało psa strzegącego ich przed opresjami. Młodsze dziecko przez siedem nocy spało na podłodze opustoszałego z mebli domu, nie chcąc opuścić umiłowanego, rodzinnego gniazda. Zatrzęsła im się ziemia pod nogami, szlochanie w poduszkę z bezradności zakłócało spanie nocą, od łez puchły oczy, serce skołowane łomotało w piersi lękiem. Pakowanie wpędzało w obłęd, mózg plątał się od natłoku myśli, zmuszany do podjęcia w tempie przyspieszonym, niełatwej, życiowej decyzji. Wtłoczeni w obcą, wielce ograniczoną przestrzeń, ściśnięci pomiędzy pudłami, poczuli się jak tułacze rzuceni w nieznane, uwięzieni z kartonowym dobytkiem w przechowalni bagażu, na obcej im stacji. Ciasnota nowego domu włączała przycisk klaustrofobii. Wtłoczeni z jasnej, rozległej wolności w klitki z ledwie mieszczącym się łóżkiem szukającym towarzystwa tamtej lustrzanej szafy w ścianie, luzu dookoła, własnej łazienki, tamtego dywanika futrzanego, legowiska dla psa i kota. W nowym domu straszyła zimna nowoczesność, pachniało obcością. Odblokowanie gazu doprowadzało do histerii, po tysiącu telefonów, głód skręcał „kiszki”, rozdygotane nerwy nie wpuszczały zimnej strawy do żołądka. Garnki i czajnik ukryły się gdzieś na dnie paczek. Niekończący się trafic ruchliwej ulicy nie pozwalał zasnąć nocą. Kłębiące się niepokojem myśli straszyły obrazami ponurej przyszłości. Wizje tamtej znanej swojskości domu, tęsknota za pianinem, organami Hammonda utraconymi w przeprowadzce, tamtym, znanym miejscem, widokiem z balkonów na kwitnący busz, przyprawiały o ataki paniki. 
Przeprowadzka to małe trzęsienie ziemi, zwłaszcza z rozległej przestrzeni w ciasnotę nowoczesną z bajerami, interkomem, własną windą, to jak odebranie duszy domowi, uwięzienie w zimną obcość (z klimatyzacją), szkło, metal, bezosobowość. Kot ukryty za paczką w kącie cierpiał, nie jadł, nie pił, zatrzymał fizjologiczne potrzeby, nie godzi się, nie umie żyć w blokowej klatce, bez zapachu trawy, myszy, ptaka, czy pająka. Jak daleko w wielkich aglomeracjach człowiek odbiegł od żywej natury, jej zapachu ziemi, odgłosów, zieleni, szumu drzew, pohukiwania sowy nocą, zapachu kwitnącej wiosną łąki, szemrania strumyka? Wypiera ją beton twardy jak skała, zimne szkło, metal, tandetny plastik. Mościmy się w blokowej klatce, zastępując pory roku klimatyzacją, dzwonek strzegącym dostępu do drzwi interkomem, izolujemy od sąsiada, tępimy zerem uparte źdźbło trawy. Odgłosy życia, śmiech, płacz, krzyk zagłuszamy barierami nie do pokonania. 
Ty, póki, co, ciesz się jeziorem, lasem na wyciągnięcie ręki, zapachem bzu, wolnością i tym miejscem, co się nazywa rodzinny dom i pisz, proszę…
L.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz