Piszesz mi, że Ci jest smutno, sporządzasz rachunek życia, żal Ci tamtych, niewykorzystanych w życiu szans. Zazdrościsz mi przygód, wielkiego świata, odwagi. Niepotrzebnie, mylisz się tak bardzo, myślisz, że tutaj jest raj na ziemi, bo słońce świeci mocniej, ocean szumi, palmy budzi świergotem egzotycznych ptaków dzień. A rzeczywistość odbiega od wyobraźni tak, jak od nocy dzień. Kłopoty, samotność, cierpienie tutaj dotarły też. W taką „wiosenną” noc jak dzisiaj, wiele lat temu, stałam w korytarzu szpitalnym, patrzyłam w okno, za którym płakał cichymi łzami razem ze mną, deszcz. Zimno wciskało się w zakamarki ciała wstrząsanego łkaniem.
Tam, w sali szpitalnej został On. Już go nigdy nie zobaczę, nie dotknę, nie przytuli mnie. Obok mnie ludzie w obcym języku się porozumiewali, śmiali, czekali na taksówkę, obojętni na mój zawalony w gruzy, świat. Wyrwa w sercu bolała po odejściu człowieka, który mnie otulał, dmuchał na słońce, do piekła by za mną boso w smołę wszedł. Samotność mną zawładnęła, czułam się jak rozbitek na bezludnej wyspie, nie wiedziałam jak dalej żyć. Nie miałam się, komu poskarżyć, nie miał mnie, kto pocieszyć. Jakoś się pozbierałam, przetrwałam, pomogły mi Twoje listy i czas.
Zima kwitnąca kaktusami, azalią, pachnąca eukaliptusem, dzisiaj się rozszalała, w ostatnich podrygach wichru obnaża swoje gorsze oblicze, wiedząc, że czas odejść, ustąpić miejsca gorejącemu słońcu, kochającemu ten przepastny ląd. Pittbull za płotem ma małego psiaka, oczarowana ich czułością zrobiłam im parę zdjęć. Ptaki czynią rejwach na gałęziach drzew, przedstawiła mi się na werandzie kookaburra, oznajmiła, że teren jest jej. Niczego nie żałuję, nie cofnę czasu, nie kłócę się z losem, wdzięczna, że mi ofiarował w życiu worek szczęścia, nie skąpił razów i łez, dał to, co dla mnie miał. Dzieciństwo z sosnowym lasem, morwami, piachem, łyżwami ze sznurkiem, które mi przykręcał do butów brat. Ocean szmaragdowy i dziki busz, też. Pozdrów ode mnie kapliczkę na drodze leśnej do Chartowej, kasztan na Pięknej, studnię i szkołę numer dwa. Nie smuć się, proszę, nie wpadaj w depresję, bo życie zbyt krótko trwa. Kiedyś tam do Was powrócę na pożegnalny, wielki „bal”. Pozbierać kasztany, wspomnienia, listy, zapisać w pamięci, co tylko się da. Ukoić stęsknione serce lasem, domem rodzinnym na Pięknej 22. Napełnić kieszenie żołędziami z parku, dostrzec bociana w locie, kijanki w strumyku nad jeziorem, przywitać jesienny, mieniący się brązem i złotem, park. Odetchnąć zapachem ziemi, na której stawiałam pierwsze kroki, a potem ją w biegu opuściłam, jakby mnie, ktoś gonił, zanęcona przez wielki, nieznany mi świat.
Za tą opuszczoną tęsknię, tam został mój las, strzelnica, górka, dzieciństwo, brzozy, młodość szalona. Tę przybraną ziemię podziwiam i pewnie na niej pozostanę z miłością do tych, którzy tutaj urodzili się. Wrócę tu, gdzie serce wzywa i Oni są. Tutaj kwitnąca na podwórku Jacaranda, ibisy, cykady, ocean, busz, „dorosłość”, dojrzała miłość, kot, pies, bliscy, dla nich tu rodzinne gniazdo jest… Teraz Morfeusz mnie wzywa, czas się zanurzyć w sen, a Ty tam czekaj, proszę i pisz….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz