czwartek, 18 września 2014

On wróci [o emigracji]


Kiedy już popijała małymi łyczkami lodowatą wodę, mrożącą jej i tak już zamrożone strachem i boleścią wnętrze, wujek ostrożnie, niby od niechcenia, wyrzucał z siebie pojedyncze słowa.

- Początki są wszędzie trudne, nawet wśród swoich. Kiedy postawiłem pierwsze, chwiejne wielotygodniowym pobytem na morzu, wsparte alkoholem kroki na tym obcym, odległym lądzie,pragnąłem, aby ziemia usunęła się pod nimi. Jak przypadkowo przygarnięty pies ze spuszczonym łbem i podkulonym ogonem, obciążony bagażami podążałem za moją obecną panią, którą, gdyby nie zajęte ręce, miałbym ochotę udusić za sprytne zniewolenie mnie. Na szczęście dla niej za mną kolebał się pijany jak bela Franek, bez którego nijak nie dałem się ruszyć ze statku. Kujące, piekące, oślepiające blaskiem zaczerwienione oczy, obce, ogromne słońce chciało nas nieszczęśników wypalić z resztek godności, karząc za ucieczkę, dając przedsmak piekielnego ognia, na który dobrowolnie przystaliśmy. Elegancka, aczkolwiek przygaszona zmęczeniem kobieta litościwie zwalniała kroku, obrzucając nas od czasu do czasu pełnym obaw spojrzeniem. No, bo co zrobi, jak ją zamordujemy w nocy w pijanym widzie wrzucając poćwiartowane kawałki ciała do morza?



Na szczęście w porcie czekał na nią samochodem znajomy, umówiony na odtransportowanie żałosnego ludzkiego pochodu do domu.
Ze spuszczoną ze wstydu i rezygnacji głową widziałem tylko rudawą ziemię pod nogami i miejscami kocie łby, którymi brukowano co bogatsze ulice. Coś do siebie mówili w samochodzie, facet mocno gestykulując spozierał na nas ukradkowo ze strachem i zgorszeniem. Często powtarzało się słowo „crazy”, którego na szczęście nie znałem, bo niechybnie porachowałbym mu zęby nie tylko za obrazę, ale i za wszystkie przeżywane wtedy poniewierki. Już w domu wielkim jak hotel zamiast się obmyć, odświeżyć, przebrać, nie mówiąc o przekąszeniu czegokolwiek, usadowieni w wielkim, chłodnym na szczęście pokoju, z miejsca przystąpiliśmy do opróżniania butelek, które jemu tylko znanym sposobem Franek przydźwigał ze statku. Odprawa celna, paszporty, jakieś utarczki z papierami ( po angielsku) nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Gdybym miał w walizce bombę chętnie udostępniłbym celnikom kontakt z nią, dodając do niej parę pistoletów maszynowych.


Opójstwo do nieprzytomności trwało cały okrągły tydzień, czyli do czasu ponownego zamustrowania się Franka na statek, Franka pół żywego, którego za nic nie chciałem wypuścić z pijackich objęć, płacząc jak bóbr i całując go z zapamiętaniem, aż się biedny ocierał rękawem ze strachu, bojąc się zapewne, że zmieniłem orientację seksualną.
A ja, rażony świadomością, że zostaję tutaj sam, daleko od wszystkiego swojskiego i bliskiego, ja, silny niby mężczyzna, kurczowo czepiałem się jedynego żywego kawałka z tamtej ziemi, którą utraciłem bezpowrotnie.


Ruszyłem więc na zatracenie po pubach, burdelach i innych zakazanych kątach. Obudzony rano pragnieniem i rozsadzającym bólem głowy, z przerażeniem spostrzegłem obce kąty, żelazne, ledwie trzymające się kupy łóżko z rozpartą w nim lubieżnie, obfitą ciałem kobietą, pochrapującą z ulgi po wyczerpujących nocnych pościelowych poczynaniach.
Jak oparzony żelazkiem z duszą zerwałem się na równe nogi, zataczając się z gwałtowności i osłabienia. Wcisnąłem na siebie walające się po nieświeżym carpecie odzienie i wybiegłem z domu na poszukiwanie pubu, w którym zastosowałem najczęściej praktykowaną przez wielu mężczyzn terapię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz