środa, 17 września 2014

Paniusia [zdobycie wizy amerykańskiej]


Pamiętacie lata 80-te i kolejki przed ambasadą amerykańską? Jak Stanisławowi z "Paniusi" udało się zdobyć wizę? Przeczytajcie.

- To było na dwa tygodnie przed moim wyjazdem z kraju – zapoczątkował cicho, nieśmiało. – Byłem tak zwanym wówczas szczęśliwym posiadaczem wizy do kraju, zwanego Ameryka.
- A jakim cudem ja pan zdobył? – Przerwała zdumieniem gorliwa słuchaczka, niemogąca sobie wyobrazić takiego antyprzebojowca w twardym, kolejkowym współzawodnictwie o wymarzoną pieczątkę.
- No właśnie….Chyba przez przypadek, albo na przekór mojej niechęci do ruszenia w świat. Opierałem się temu jak mogłem, aż w końcu, wiedziony jakimś impulsem, wypuściłem się na zwiady do stolicy.
Niespiesznie dotarłem do ambasady i aż się cofnąłem na widok rozgorączkowanego tłumu ludzi sporządzających jakieś listy, debatujących, kłócących się z ogniem i przemożnym pragnieniem w oczach. Chcąc zasięgnąć informacji ruszyłem do przodu i tu zwalił się na mnie potok slow niewybrednych, wyzwisk, wymachiwań i protestów – nawet nie wiem, o co.
Nie zdążyłem otworzyć ust do obrony, kiedy przede mną, jak spod ziemi, wyrósł przysadzisty, siwiejący gość. Z poczuciem ważności wypisanym na twarzy, który rubasznym głosem, ku mojemu zatykającemu zdumieniu, uciszył rozjuszoną, żywą kolejkę, jak dyrygent wielką orkiestrę.
- Proszę za mną panie radco. Pan był umówiony z konsulem, który oczekuje u siebie.
Ekspresowo omiotłem wzrokiem najbliższe otoczenie, nie znajdując ochotnika na radcowanie, zamiast którego napotkałem zawistny, potępiający pomruk tłumu.
Zamurowany zdumieniem nie zdołałem oponować, czy zaprzeczać, że to pomyłka z radcą i resztą, bowiem przysadzisty zdecydowanie chwycił mnie za ramię, gestem nieznoszącym sprzeciwu, wiodąc mnie przez dziedziniec wypełniony szczelnie szemrającymi postaciami.
W małym kantorku, do którego dotarliśmy, poprosił mnie o paszport ze słowami: - Jak pan będziesz taka pierdoła, to w Ameryce zjedzą cie w kaszy wcześniej, niż się zdążą skwarki usmażyć.
- Czekaj pan tutaj, zaraz się machnie wizę – dodał i zniknął w drzwiach.
-Myślałem, ze śnię, lub znalazłem się w innym wymiarze jeszcze przed dotarciem do ziemskiego raju. W niecały kwadrans, obudził mnie do rzeczywistości woźny – jak się potem okazało, obdarowując mnie paszportem z wbitą w niego wizą.
- Dlaczego pan to zrobił? – zdołałem wykrztusić po powrocie na kantorkową ziemię.
- Coś pan taki dociekliwy? Może przypominasz mi pan fajtłapowatego szwagra pijaka, albo mam dzisiaj dzień poświęcony dla ofiar życiowego nieporozumienia. Szanowanie. I nie szukaj pan gotówki, ani nie gnij się w podziękowaniach, bo od tego mam uczulenie – otworzył drzwi, wypuszczając mnie wolno na przypiekający słońcem oczekujących raju na Zachodzie, dziedziniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz