sobota, 23 września 2017

Recytował Jej wiersze Puszkina...

Recytował Jej wiersze Puszkina na randkach w lesie i otulał szczelnie szalikiem szyję w siarczysty mróz. Kochał i czekał, aż wydorośleje. Wyszła za niego, nie mając jeszcze siedemnastu lat. Wykształcił, wpajał Jej wiarę w dobro człowieka, które w każdym gdzieś tam tkwi. Był mężem, przyjacielem, kumplem na całe życie, niezawodnym w każdej trudnej chwili. Klepali biedę na nauczycielskich pensjach, uśmiechem zagryzali pomazany margaryną chleb. Cieszyli się życiem pełnym zawodnych ideałów, miłością i bliskością. 

Marzyli, że kiedyś zwiedzą razem świat. Ale nie zdążyli. Siedział wieczorem na kanapie i robił notatki z czyjegoś przemówienia w telewizji. Raptem osunął się na bok i stracił przytomność. Krzyczała, waliła pięścią w sąsiadów drzwi. Nie zabrali Jej do karetki pogotowia, chociaż ich błagała. Sąsiedzi wywołali z kina Jej syna. Nie wiedziała, do którego szpitala go zawieźli. Znaleźli go w trzecim z pomocą taksówkarza. Ale on już odszedł, widocznie nie mógł na nich poczekać.

 Musiała czymś zaprzątnąć umysł i ręce, aby nie oszaleć, jakoś przetrwać te dręczące powolnością minuty i godziny. Uprzątała szafki w kuchni wyrzucając z furią do kosza mąki, kasze, kiedy Jej ojciec wręczał mamie kwiaty na imieniny i pomyślała przez sekundę, dlaczego oni mogą być wciąż razem, a Ona nie. 
Nie jadła, nie spała po nocach nawet po tabletkach uspokajających. Stracił dla Niej barwy, zszarzał świat. On był Jej życiowym opiekunem, przewodnikiem, opoką, bezpieczeństwem. Przeżył zaledwie pół wieku. Pamiętała Jego ciepłe ręce, kochające oczy. Bez niego nie umiała i nie chciała żyć. W ostatnią drogę odprowadzała go z synami i pytała w myślach pół obłąkana, dlaczego Jej ze sobą nie zabrał, odszedł tak niespodziewanie, nawet nie pożegnał się. Unikała przyjaciół, zaczęła nawet zaglądać do butelki, aby zapomnieć, chociaż na chwilę, schować w zamroczenie alkoholem, ból. 

Wreszcie, którejś nocy, we śnie, przyszedł do niej uśmiechnięty w białej bawełnianej koszulce i rogowych okularach. Pogłaskał Ją po policzku i poprosił: Nie płacz, nie rozpaczaj, żyj. Ja tutaj na ciebie czekam, przyjdziesz do mnie przecież. Spotkamy się za siedem lat. I już Jej było odrobinę lżej, bo mu ufała. Nawet poweselała, uśmiechała się przez łzy. Wkrótce chłopcy odeszli z domu. Dokuczała Jej samotność. Byli starający się o nią, była taka piękna. Ale nikt nie mógł zapełnić pustki po nim, chociaż się starała tak jak dawniej żyć. Odeszła nagle, na obczyźnie. Nocą, tak jak on. Przeżyła bez niego tylko siedem lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz