poniedziałek, 16 października 2017

„Ona i Antypody” Lucy Lech – zwyczajnie, choć pięknie o niezwyczajnym życiu [recenzja z fajnastrona.com.pl]




„Ona i Antypody” Lucy Lech – zwyczajnie, choć pięknie o niezwyczajnym życiu





Lucy Lech, Polka od lat mieszkająca w Australii, ma na swoim koncie trzy powieści: „Prowincjuszka”, „Paniusia” i „On wróci” (czytałam „Paniusię”). To także osoba, do której mam zwyczajnie słabość. Bardzo lubię jej pisanie, nieco sentymentalny styl i barwny język, ale także osobowość, optykę, determinację i hart ducha.

Pani Lucy ładnie patrzy na świat, ma zdolność dostrzegania detali i doceniania zwyczajnych rzeczy, ale i – co nie mniej ważne – umiejętność ubierania swoich myśli w słowa i układania ich w zgrabne zdania. I ja to bardzo lubię (śledzę i wpisy na FB, i na blogu autorki).



„Ona i Antypody” Lucy Lech


Wracając jednak do najnowszej książki Lucy Lech „Ona i Antypody”:

Najnowsza powieść Lucy Lech „Ona i Antypody” jest kontynuacją losów bohaterki „Prowincjuszki”, która decyduje się rozpocząć nowe życie na odległym kontynencie. Książka przedstawia historię obfitującą w wiele nieprawdopodobnych wprost zdarzeń, pokazuje, że życie na emigracji wcale nie jest takie łatwe, jakby mogło się wydawać, a ludzie, którzy decydują się na taki krok, muszą zmagać się z wieloma przeciwnościami losu. Jest to także, a może przede wszystkim, historia o niezwykłej sile miłości… oraz o tym, że nigdy nie należy tracić nadziei, nawet wtedy, gdy wydaje się, że gorzej już być nie może.

Czytelnik zdobywa ciekawe informacje na temat samej Australii, o której w barwny sposób opowiada pisarka.

„Ona i Antypody” i „Miłość na krańcu świata” – to jedna książka, dwa tytuły i okładki!


Książkę „Ona i Antypody” Lucy Lech uważam za bardzo udaną – jest napisana z wdziękiem, pasją i wigorem. Czytało mi się ją bardzo dobrze i szybko. Połknęłam ją w dwa wieczory i serio – żal mi się było odrywać i z nią rozstawać. Ta historia była taka zwyczajnie niezwykła i szalenie autentyczna, że targała mną oczywista ciekawość, co dalej. Muszę wyznać, że chętnie przeczytałabym dalsze losy Ali i mam nadzieję, że kolejna część polsko-australijskiej sagi będzie miała niebawem swoją kontynuację.

Wartka akcja nie traciła tempa, nie było czasu na nudę, a że działo się sporo (tak wokół, jak i w głowie bohaterki), na finiszu dostałam wręcz zadyszki. Podobała mi się konstrukcja książki – akcję przeplatały oryginalne i prostolinijne, życiowe dialogi (ton wypowiedzi bezbłędny), obserwacje i opisy, tak zwyczajów Australijczyków, jak i przyrody (ocean wręcz szumiał!), dygresje i refleksje. Świetnie wyważone proporcje.

Wspomniałam o wrażeniu autentyczności i już to tłumaczę. Fabułę „Ona i Antypody” poprzedza deklaracja, że wszystkie postaci i opisane zdarzenia są fikcyjne, dlatego tak naprawdę nie wiadomo, na ile jest to książka fabularna, a na ile autobiograficzna. Tego możemy się tylko domyślać. Niemniej całość, choć poprowadzona naprawdę zgrabnie, jest jednocześnie tak naturalna i świeża, a narracja swobodna i bezpośrednia, że można odnieść wrażenie, iż oto trafił w nasze ręce pamiętnik czy notes bystrej obserwatorki rzeczywistości. Lubię myśleć, że fabuła to autentyk, a nie wyobraźnia autora, bo to pozwala się zaangażować całą sobą.

W tekst wkradło się kilka niedociągnięć (redaktor przegapił), ale zupełnie mnie to nie raziło. To chyba wręcz potęgowało owo wrażenie, że wczytuję się w czyjś brulion na zapiski. Może właśnie dzięki temu wydawało się, że jest to opowieść, która mówi i żyje, a nie jest jakąś wyimaginowaną historią, spreparowaną wizją.

Idąc dalej tym tropem złapałam się na myśli, że ta książka ma dla mnie jeszcze jeden walor. Jest nie tylko przyjemna w odbiorze, ale i pozytywna – dobrze robi na głowę. Jest wręcz motywująca. Pokazuje, że chcieć to móc, że marzenia są po to, żeby je spełniać, a plany – realizować, i to w każdym wieku. Że warto walczyć o siebie, o swoje, o miejsce w życiu. Że nigdy nie jest za późno, aby zacząć od nowa.

Kiedy myślę sobie, że to, co się dzieje w książce, mogło wydarzyć się naprawdę – pionizuję się. Jeśli bohaterka, będąc w dojrzałym wieku, bez znajomości języka, bez fortuny w kieszeni, z bolesnym bagażem doświadczeń, mogła wyjechać na koniec świata i zacząć wszystko od zera, to nagle dociera do mnie, że ograniczenia, które dostrzegamy, mamy wyłącznie w swoich głowach i tylko od nas zależy, jaką obierzemy optykę. To było fajne doświadczenie.

Książkę zdecydowanie polecam. Myślę, że spodoba się głównie czytelniczkom, ze względu na wiele „miękkich” treści. Niemniej jest to fajna, lekka i przyjemna lektura bez zadęcia dla każdego, kto jest ciekawy ludzkich losów, przeżyć i doświadczeń, kto chce poczuć się przez moment jak zdobywca krańca świata, przymierzyć emigranckie buty i poczuć na własnej skórze, jak to jest zaczynać od nowa, a mając nieustannie wręcz pod górkę nigdy nie tracić nadziei. Brawo Pani Lucy!

Recenzja ukazała się na stronie: fajnastrona.com.pl i na Facebooku: Ryba czyta

1 komentarz:

  1. Świetna książka, czytałam jednym tchem. Lucyna, gratuluję

    OdpowiedzUsuń