czwartek, 23 kwietnia 2020

23 kwietnia 2020, Ashbury [Listy do Bordka, 1]


Piszę do Ciebie o czwartej nad ranem. Ciemność za oknami, cicha, tajemnicza, nieprzenikniona, co się w jej „gęstwinie” dzieje pomyśleć strach. Nie mogę zasnąć. Wzburzyła mnie książka o chłopaku upośledzonym umysłowo.
Ty milczysz, wirus czai się za ścianami domów, wolność się kurczy, czas sobie z nas drwi. Rozmowa z M. upuściła tamę wspomnień, od których w mojej głowie się roi. Tęsknota dopomina się wyjścia, więc piszę to, co mi dyktuje pamięć, otwieram jej drzwi. 

Zbieżność wydarzeń z czasów dzieciństwa z dzisiejszym zagrożeniem życia, niepewnością, kulejącym światem, wyłoniła z mojej „skołatanej” głowy kilka tamtych odległych scen. Syreny wyły, nalot, na stole parowała w talerzach obiadowa zupa, pewnie znienawidzony krupnik, którego nie cierpię do dziś. Mama ciągnęła wózek z Tobą, Tata zamykał drzwi. Ja dzierżyłam w dłoni nocnik. Przed figurką Matki Boskiej w Aleksandrówce padliśmy na ziemię, bomby też. Nie czułam strachu, nocnik doniosłam pod dziadkowe drzwi. 

Inna, powojenna scena, chłopaki siedzieli w lesie, tuż za szkołą dwójką, grali w nóż. Ja zafascynowana (plątałam się za nimi jak cień) ich umiejętnościami przycupnęłam z boku, śledziłam ich każdy „mistrzowski” ruch. Tosiek odgarniający łopatką ziemię wrzasnął: „tu coś jest”. Tę ludzką dłoń wystającą z ziemi widzę do dziś. 
I tę ścieżkę, po drugiej stronie szkoły, którą wydeptywaliśmy w drodze do dziadka, mającą dół w środku, pamiętasz? Po latach ktoś nastąpił tam na granat wystający z ziemi, zginął na miejscu, ten drugi zdążył przejść, ocalał, bo miał żyć. Upuszczam te złe wydarzenia z pamięci, chcę się pozbyć ich. Dobrymi chcę się podzielić z Tobą, zapisać je, nie zagubić, nie zapomnieć. Piszę o naszym trudnym, ale jakże pięknym życiu, aby pamięć o nim nie rozpłynęła się we mgle. 
Pewnie czujesz się samotna w przymusowym odosobnieniu. Dobrze, że masz Bola i koty, dzieci bliżej, mnie daleko, więc czytaj moje listy i chociaż na co czwarty odpowiadaj, bo wiem, jak nie lubisz pisać, polonistko.

Ja siedzę teraz w słońcu, na werandzie, koło mnie drzemie Kenny. Ptaki pospolite „bitniki” hurmem przepędzają z drzewa Kookaburrę, żeby nie zadomowiła się tutaj. Pies pogonił w nocy paskudnego gryzonia, którego panicznie się boję. Może pójdę na spacer – jak panika mnie nie dopadnie – na boisko do rugby za płotem i wyślę ten pierwszy, nieudolny list. Następne będą „pikantniejsze”, grzeszniejsze, z naszej młodości, w której tyle się wydarzyło.

Nie dajmy się zawładnąć smutkom, ponurym myślom, nasze Babcie nie dały się wojnie, biedzie, przeciwnościom losu, trzymały fason, nie opuszczały głowy. Niebo przejaśnia się, pozdrów ode mnie mój ukochany las...                                                                               
                                                                                                                              L.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz