Piszę do Ciebie o czwartej nad ranem. Ciemność za oknami, cicha, tajemnicza, nieprzenikniona, co się w jej „gęstwinie” dzieje pomyśleć strach. Nie mogę zasnąć. Wzburzyła mnie książka o chłopaku upośledzonym umysłowo.
Ty milczysz, wirus czai się za ścianami domów, wolność się kurczy, czas sobie z nas drwi. Rozmowa z M. upuściła tamę wspomnień, od których w mojej głowie się roi. Tęsknota dopomina się wyjścia, więc piszę to, co mi dyktuje pamięć, otwieram jej drzwi.
Zbieżność wydarzeń z czasów dzieciństwa z dzisiejszym zagrożeniem życia, niepewnością, kulejącym światem, wyłoniła z mojej „skołatanej” głowy kilka tamtych odległych scen. Syreny wyły, nalot, na stole parowała w talerzach obiadowa zupa, pewnie znienawidzony krupnik, którego nie cierpię do dziś. Mama ciągnęła wózek z Tobą, Tata zamykał drzwi. Ja dzierżyłam w dłoni nocnik. Przed figurką Matki Boskiej w Aleksandrówce padliśmy na ziemię, bomby też. Nie czułam strachu, nocnik doniosłam pod dziadkowe drzwi.
Inna, powojenna scena, chłopaki siedzieli w lesie, tuż za szkołą dwójką, grali w nóż. Ja zafascynowana (plątałam się za nimi jak cień) ich umiejętnościami przycupnęłam z boku, śledziłam ich każdy „mistrzowski” ruch. Tosiek odgarniający łopatką ziemię wrzasnął: „tu coś jest”. Tę ludzką dłoń wystającą z ziemi widzę do dziś.
I tę ścieżkę, po drugiej stronie szkoły, którą wydeptywaliśmy w drodze do dziadka, mającą dół w środku, pamiętasz? Po latach ktoś nastąpił tam na granat wystający z ziemi, zginął na miejscu, ten drugi zdążył przejść, ocalał, bo miał żyć. Upuszczam te złe wydarzenia z pamięci, chcę się pozbyć ich. Dobrymi chcę się podzielić z Tobą, zapisać je, nie zagubić, nie zapomnieć. Piszę o naszym trudnym, ale jakże pięknym życiu, aby pamięć o nim nie rozpłynęła się we mgle.
Pewnie czujesz się samotna w przymusowym odosobnieniu. Dobrze, że masz Bola i koty, dzieci bliżej, mnie daleko, więc czytaj moje listy i chociaż na co czwarty odpowiadaj, bo wiem, jak nie lubisz pisać, polonistko.
Ja siedzę teraz w słońcu, na werandzie, koło mnie drzemie Kenny. Ptaki pospolite „bitniki” hurmem przepędzają z drzewa Kookaburrę, żeby nie zadomowiła się tutaj. Pies pogonił w nocy paskudnego gryzonia, którego panicznie się boję. Może pójdę na spacer – jak panika mnie nie dopadnie – na boisko do rugby za płotem i wyślę ten pierwszy, nieudolny list. Następne będą „pikantniejsze”, grzeszniejsze, z naszej młodości, w której tyle się wydarzyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz