poniedziałek, 21 czerwca 2021

NOSTALGIA


Za oknami wicher szarpie drzewa, struchlałe gałęzie tulą się do siebie liśćmi, kamelii obsypanej kwiatami wyrywa różowe płatki, każe jej udawać śnieg? Deszcz zacina, puka w szyby, pragnie do środka wejść. Zima, chociaż kwitną irysy, chińska róża z pąkami kryguje się. Ogarnia Ją podstępna panika, wykorzystująca chwilową słabość, wciska się w komórki mózgu, jak dziki lokator, nie chce z niej wyjść. Chłód podżega ponure myśli do rozsiania smutku, wyciska z oczu podstępnie tęskne, pochlipujące za bliskimi, minionym czasem, łzy. Noc się dłuży, straszy cieniami, łudzi wyobraźnię grającą na fałszywych strunach zwidy, zaprasza do tańca zaspane duchy mylące kroki dawno już zapomnianych walców, tang. Ona, otulona w swetry odłożyła książkę, naszło ją na wspomnienia tamtych, dawno już minionych lat.


Czarne morwy za domem, babki z piasku, kłótnie dziecięce, śmiech. Stara, opuszczona stodoła za płotem, owiana straszną tajemnicą, której nie znał nikt. Strych, na którym się zagnieździły osy i pokutował przy powale, na sznurku powieszonej, zdradzonej dziewczyny, duch. Drewniane bale za komórką, które się nasłuchały dziecięcych sekretów, nieporadnych wyznań miłosnych, wsiąkło w nie jeziorko skarg i łez. Bez i kasztan dziko wyrosły tuż przy płocie, kaczkę w basenie, najwierniejszego psa, Argosa. Śnieg do pasa na podwórku, tunele kopane przez Tatę przed Wigilią. Latem rosówki nocą, zanętę na ryby, na które jeździli na rowerze nad ranem. Pierwszy wschód słońca, oglądany nad jeziorem, burzę z piorunami w szczerym polu, na Powiślu, z bratem. Ukochany las sosnowy, z szyszkami, któremu się skarżyła nocą, bo ją bardzo bolał ząb. Zjeżdżanie na sankach na strzelnicy, strzałki. Pierwsza randka w tenisówkach, z rowerem, jego rozbawiony wzrok. Pierwszy pocałunek z tym, którego zostawiła jadąc w świat. Pamięta i wiele razy żałowała, wyrządzona mu krzywda ciągnęła się za nią wiele długich lat. Powroty do domu ciuchcią, stację w Bąkowcu nocą, strach. Spotkanie z Rodziną, wędrówki nocą z siostrą, aż na stację kolejową, rozmowy po świt. Gniazdo, ukochany Dom. Teraz szlaban na wyjazdy, zniewolenie, ogłupienie i nastrój prysł. Do świtu daleko, wiatr złachany przysnął na boisku obok, zaparło mu dech. Deszczowi otarł zapłakane oczy, w chmurach zamknął się na cztery spusty, padł. Ona się uspokoiła, uładziła splątane myśli, uległa ramionom Morfeusza, które ją uniosły w sen, daleko stąd…




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz