wtorek, 14 września 2021


 Siedzę umoszczona na kanapie, w samo południe, przytulam się do przenośnego kaloryfera, bo klimatyzacja zawiodła, zepsuła się. Za oknem zielono, pochmurnie, igra, przepycha się ze słonkiem, deszcz. Wiatr huśta się na liściach palmy, zwanej słoniowe uszy, wciska się szparami na werandę, jak oparzony klaustrofobią wyrywa się ze świstem z niej. Czuję się zniewolona, chociaż na ulicę, do pobliskiego parku na ćwiczenia, mogę wyjść. Nie znoszę maski, duszę się w niej. Wolność ograniczona restrykcjami, ludzkim opętaniem, okrucieństwem, sprzedajnością, pragnieniem władzy nad światem, kurczy się, jak zawładnięty mrozem, samotny liść. Odarty z prywatności, nagi, jak na szachownicy pionek, niezdolny wyrwać się z rąk grającego nim. 

Myślę, liczę, co mi jeszcze pozostało? Wiara przez lata utarczek z brutalną rzeczywistością, osłabła, posiniaczona, straciła ostrość, potknęła się, przymknęła ślepnące oczy, zmęczona, gdzieś w zakamarkach serca, schowała się. Szeptem mi się odgraża, że powróci, jeszcze nie poddała się. No, to się łudzę, robię, co mogę. Serce wciąż jest zdolne kochać bliskich, ludzi, lubić kota, psa. Pomóc, choćby tym przepraszającym za istnienie, pozbawionym łokci, bezczelności, zagubionym dzieciom dodać odwagi, słowem, radą stawić czoła trudnościom, pokonać bezsilność, lęk. Pozostały mi książki, łapczywie czytane nocami. Drzewa, przemawiam do nich, obejmuję je, czerpię z nich odrobinę wytrwałości, pokory, cierpliwości, z ich trwania przez setki lat. Trawa zimą wciąż się zieleni na podwórku, spoglądam na kwiat chińskiej róży, morwę, która zielone owoce już ma. Psią mamę bawiącą się z malcem u sąsiadów, nieznany mi z nazwy, kwiat. Raduje mnie słońce niezawodnie zachodzące czerwienią za parkowe szczyty drzew, boisko. Uśmiecham się życzliwie do napotkanych po drodze ludzi, wdaję się w pogawędkę, gdy zaczepią mnie. Łagodzi mój niepokój kojący szum oceanu, odwieczny taniec szmaragdowych fal. Muzyka się nie starzeje, nie poddaje nikomu i niczemu, śpiewa, płacze, tańczy w takt rzewnych, lub skocznych nutek, dźwiękami rozlega się dookoła, nawet w ciszy można słyszeć ją. Czas mija nieprzerwanie  (boję się, że go trwonię), nie wraca, nie przystaje, aby odpocząć, jest głuchy na to, co dzieje się. Natura nie traci piękna, jej istnienie, pory roku, porządek, nierozerwalnie związały się z nim. Nadzieja, wciąż się plącze w nas, szturcha wiarę w ludzkim sercu, aby obudziła się. To jest pocieszające. Ziemia wciąż się kręci, czeka, aż my się opamiętamy, powstrzymamy od zguby, uczynimy go normalnym, lepszym, nie pozwolimy, aby zwariował do reszty, wykoleił się, czy zginął, ten nasz znany, stary, piękny świat.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz