Trzy siostry, a każda inna. Łączyła je miłość do rodzinnego domu, gniazda, miasta, rodzeństwa i szumiącego lasu, który związany był z ich życiem na „mur”. Muzyka Cajmera usypiała je w dzieciństwie nocą, do tańca porywał je przysłowiowy, wygrywany na grzebieniu walc. Najstarsza, dumna brunetka, niedająca sobie w kaszę dmuchać, piękna przywódczyni „stada”, walczyła z ludzką krzywdą, biedą, niesprawiedliwością. W Jej domu można było się wypłakać, ogrzać, zjeść, dzieliła się kromką chleba, gdy nie miała dwóch. Tworzyła niepowtarzalną atmosferę w domu, uczyła dzieci polskiego, pisała poezje, umiała upichcić z niczego coś, placek na poczekaniu, nawet bez jajka, piekła jak nikt. Wyszła za mąż nie mając siedemnastu lat, owdowiała za wcześnie, oszalała z bólu przeklinała los, który Jej odebrał Go. Jej wrażliwe serce, tak młodo, na obczyźnie, nocą, w samotności, przestało bić.
Ta Najmłodsza z sióstr, filigranowa blondynka o niezłomnym charakterze, modlitewna, znosiła do domu bezpańskie koty, psa, jeża, z pięściami ruszyła pod bat woźnicy broniąc konia niezdolnego pociągnąć przeładowany wóz. Za bary wyrzuciła z klasy dryblasa ucznia, który jej przeszkadzał w lekcji, a potem kłaniał się Jej w pas. Pijaka, który chciał od niej kupić wódkę nocą myląc jej drzwi z meliną, wypchnęła za próg. Nie odmówiła pomocy potrzebującym, pomagała się podnieść „upadłym”, chociaż nie roniła łez na kiwnięcie palcem, miłosierdzie pod właściwy adres kierowało Ją. Z umysłem jak brzytwa rozwiązywała najbardziej zawiłe zadania w mig, które bez wahania dawała ściągać każdemu, kto chciał. Gotowała najlepszy bigos i zupy, kochała taniec i film. Umiała słuchać, pocieszyć, postawić do pionu też.
Ta Średnia, co bała się panicznie myszy, tłumu i ciemności, skromna, cicha, nieśmiała chorobliwie marzycielka, chowała się przed bólem, krzykiem, biciem w najciemniejszy, jej tylko znany, kąt. Dziwaczka, chowała listy, stary szalik, muszle do szuflady, kotlety do tatowych butów, na potem, krzyczała wniebogłosy, gdy trzeba było głowę myć. Wielbiła słuchać opowieści o duchach, ludzkich losach, tajemniczych miejscach. Placki ziemniaczane i zupy mogła codziennie jeść. Mała, chuda, bladolica marzyła o zwiedzaniu świata, co spełniło jej się jak proroczy sen. Jesienią, sama, jeździła po Europie, podekscytowana, podziwiała cudności architektoniczne i naturę osobliwą, ludzi, ich obyczaje poznawała na migi. Potem statki, morza, oceany pokochała za ich ogrom, siłę, w pamięci zapisywała drobnym druczkiem każdy ląd i poznany z bliska, świata kąt.
Najmłodsza zakotwiczyła się w rodzinnym „gnieździe”, z lasem, grobami bliskich, historią, wspomnieniami z Pięknej, kasztanem, który wyciął ktoś. Brunetka, Najstarsza, usadowiona „za miedzą”, u niej znajdowała namiastkę Domu, wsparcie w trudnych czasach, wyznania rozmowy, „biesiady” ciągnęły się długo w noc. Średnia, stęskniona za Rodziną, dołączała do nich w każde Święta, dla wytchnienia, nabrania wiatru w skrzydła, lasu, te spotkania dla niej to był rodzinnej miłości i bliskości szczyt. Cudne spacery głowaczowskim lasem, były „gwoździem” programu dla trzech sióstr. Teraz już się nie spotkają, Najstarsza dawno odeszła za kres horyzontu, W sercu Średniej wciąż miłość siostrzana się tli. Spogląda na statki leniwie dryfujące po oceanie, warkot samolotów na błękitnym niebie tworzy złudę odlotu do rodzinnych stron.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz